Detektyw literacki

Rozmowa  z pisarzem Piotrem Kitrasiewiczem

Jest Pan nazywany „detektywem literackim”, skąd wzięło się to określenie?

To gruba przesada. Istotnie, przed laty tak nazwał mnie krytyk literacki i wydawca Paweł Dunin-Wąsowicz w napisanej, wspólnie z Krzysztofem Vargą, książce „Parnas bis. Słownik literatury polskiej urodzonej po roku 1960”.Chodziło o moje felietony drukowane na łamach „Magazynu Literackiego”, w których pisałem o mało znanych, często wstydliwych, a nawet szokujących, faktach z życia znanych pisarzy i artystów. Mało kto bowiem wie, że Chopin kazał wyciąć sobie serce, bo panicznie bał się pogrzebania żywcem, podobnie jak Hans Christian Andersen. Maria Konopnicka biła swoją służącą, Julian Tuwim tygodniami nie wychodził z domu z obawy przed pustą przestrzenią, a ponadto był okultystą, podobnie jak Władysław Reymont; Maria Dąbrowska była lesbijką, a Zofia Nałkowska niewyżytą seksualnie choleryczką, umożliwiającą debiuty młodym literatom, o ile wcześniej przeszli przez jej łóżko. Dodajmy do tego, że Mickiewicz omal nie został zięciem autora „Ostatniego Mohikanina” Jamesa Fenimore`a Coopera, Edgar Allan Poe spieszył na pomoc Powstaniu Listopadowemu, Henryk Sienkiewicz robił biznes na wydobywanej w Oblęgorku wodzie, którą kazał butelkować i pod nazwą „Ursus” wysyłał na eksport, Emil Zegadłowicz wydał antologię rzekomej poezji murzyńskiej zatytułowaną „Niam-niam”, a znajdujące się w niej utwory sam spłodził. Z kolei Konstanty Ildefons Gałczyński będąc studentem napisał rozprawę semestralną w Kole Anglistów Uniwersytetu Warszawskiego o osobie i twórczości nieistniejącego poety szkockiego Gordona Morrisa Cheatsa, a kiedy pracował w radiu wileńskim wygłaszał co tydzień pogadanki o odkrywanych przez siebie, nie znanych wcześniej, pisarzach polskich z okresu romantyzmu, których po prostu wymyślał…

Wystarczy! Zapewne mógłby Pan jeszcze długo wymieniać podobne sensacje. Jak Pan do nich docierał?

Zawsze byłem molem książkowym, i tak jest do dzisiaj. W swoich rozlicznych lekturach, związanymi głównie z literaturą, teatrem, filmem i historią, natrafiałem na rozmaite perełki, które zapamiętywałem lub wynotowywałem, a po latach, pisząc na jakiś temat, wyławiałem je z pamięci lub z zapisków. Faktycznie, ma to coś z pracy detektywa, bo idąc tropem jakiejś postaci zagłębiałem się w jej biografię, twórczość, korespondencję, wspomnienia przyjaciół, rodziny, znajomych, i im dalej zachodziłem, tym więcej ukrytych faktów wydobywałem na światło dzienne. Pasja poznawania szła w parze z dociekliwością. Zresztą już we wczesnej młodości fascynowali mnie sławni detektywi literaccy, jak Sherlock Holmes, Hercules Poirot czy Philip Marlowe, a ponad 60-odcinkowy cykl telewizyjnych śledztw porucznika Columbo uważam za najinteligentniejszy serial kryminalny, jaki kiedykolwiek wyprodukowano. Sam pisywałem zresztą opowiadania kryminalne, czasem z elementami horroru, niekiedy humorystyczne. Niektóre, jak „Autostopowicze” czy „Morderstwo w senacie” przerobiłem na słuchowiska, zostały wyemitowane w latach dziewięćdziesiątych przez Polskie Radio. Inne, jak „Pozdrowienia zza grobu”, redaktorka radiowej Trójki, Bożena Helbrecht, zaadaptowała dla legendarnego Teatrzyku Zielone Oko, jest ono nawet dostępne na YouTubie. Wystąpili w nich mało wówczas znani (były to lata 1993-1995), a obecnie bardzo popularni aktorzy, jak Małgorzata Kożuchowska, Piotr Polk czy Piotr Adamczyk, a obok nich weterani polskiej sceny, filmu i radia: Franciszek Pieczka, Krzysztof Chamiec, Lech Ordon, Bronisław Pawlik, Marek Frąckowiak, Ewa Dałkowska, Michał Pawlicki i wielu innych. Przy okazji sprostuję błąd portalu e-teatr, który w zestawie moich słuchowisk nieprawidłowo podał tytuł „Autostopowiczów” jako „Autostopowicz”. W rzeczywistości jest to liczba mnoga, tytułowych bohaterów była para, grali ich Małgorzata Kożuchowska i Piotr Adamczyk.

Co wynika z prowadzonej przez Pana detektywistyki literackiej?

Nic nie wynika, poza tym, że jest to jakiś rodzaj minimalnego wzbogacenia naszej wiedzy o danej postaci, które ewentualnie może zostać wykorzystane w przyszłej monografii. Odbrązawianie znanych postaci nie wszystkim się jednak podoba. Kiedy ukazały się „Sekrety pisarzy” pewna pani, w recenzji opublikowanej w „Nowych Książkach”, bardzo brutalnie mnie zaatakowała, trochę na poziomie belferki szkoły powszechnej z czasów stalinowskich. Okrzyknęła mnie „deprawatorem”, bo ośmieliłem się napisać o seksualizmie Nałkowskiej, to co wszyscy wiedzieli, ale nie mówili tego głośno.

Podobną konwencję przyjął Pan w książce „Pisarze zapomniani”…

Tak, z tą różnicą, że tym razem formuła była bardziej wyważona. „Sekrety pisarzy” to zbiór felietonów, a „Pisarze zapomniani” byli cyklem szkiców literackich. I nie chodziło tutaj o „skandaliki”, ale o przypomnienie postaci niegdyś głośnych, które później popadły w literacki niebyt. Każdy rozdział poświęciłem innej postaci m.in. Sygurdowi Wiśniowskiemu, Franciszkowi Mirandoli, Jerzemu Bandrowskiemu, Janowi Żyznowskiemu, Janowi Adolfowi Hertzowi, Kazimierzowi Brończykowi, Tadeuszowi Konczyńskiemu, Romanowi Niewiarowiczowi czy Bogusławowi Kuczyńskiemu. Rozdział o tym ostatnim pisarzu, zatytułowany „Wyklęta powieść”, był szczególnie odkrywczy i posłużyłem się tutaj całym swoim aparatem „detektywistycznym” czyli szperaniem w księgozbiorach bibliotek, z Narodową na czele. Chodziło o powieść „Pobojowisko”, którą napisał on w Rumunii jesienią 1939 roku po exodusie z ogarniętej wojną Polski. Opisał w niej to co widział: ludzi popełniających w panice czyny dalekie od heroicznych, dziki strach, podłość, walkę o przetrwanie kosztem innych. Książka ta doczekała się w okresie wojny tłumaczeń na języki obce i wydano ją w Rumunii, Włoszech, Danii,Szwecji i jeszcze kilku krajach. Nasza emigracja w Londynie uznała ją za „przykrą” i napiętnowała. Komuniści byli chyba podobnego zdania, bo w PRL-u nie wydano jej, chociaż autor wrócił do kraju i normalnie funkcjonował na polskim rynku wydawniczym. Jej rękopis, czy jedyny maszynopis, znajduje się w ręku syna autora, mieszkającego w Stanach Zjednoczonych, który był przed laty w Polsce, skontaktował się ze mną i proponował wydanie „Pobojowiska” w Polsce. Był jednak niezdecydowany co do warunków, miał przemyśleć temat i odezwać się, ale kontakt nam się urwał i nasze spotkanie zakończyło się niczym. Do dzisiaj „Pobojowisko” jest chyba jedyną pozycją w naszej literaturze, która została wydana w kilku krajach, ale nie w Polsce.

To rzeczywiście nietypowa, dziwna sytuacja. Może syn Bogusława Kuczyńskiego jeszcze odezwie się do Pana?

Może. Tym bardziej, że rozmawiałem z wydawnictwem „Iskry”, które byłoby gotowe wydać tę książkę, z moim posłowiem i słowem wstępnym Kuczyńskiego-juniora.

Wróćmy jednak do Pańskiej twórczości. Kilka lat temu opublikował Pan powieść „Jego Ekscelencja na herbatce z Goeringiem” o ambasadorze Józefie Lipskim, po niej ukazała się powieść „Athenia. Miłość i torpeda”, a potem monografia „Artyści w cieniu Stalina”. Czy ta ostatnia pozycja zawierała odkrywcze informacje zebrane na drodze dociekań literackiego detektywa?

Nie, nie zawierała. I nie była to monografia, lecz opowieści biograficzne o czworgu artystów szamocących się w niezwykle powikłanej sieci powiązań politycznych w Związku Sowieckim pod panowaniem „genseka” Józefa Stalina. Artystami tymi byli: reżyser Siergiej Eisenstein, poetka Marina Cwietajewa, poeta Osip Mandelsztam oraz prozaik i dramaturg Michaił Bułhakow. Każda z tych postaci znajdowała się w orbicie zainteresowań Stalina, ale inny był przebieg życia i śmierć każdej z nich. Siergiej Eisenstein był artystą nadwornym, cieszącym się przywilejami i łaskami ze strony czerwonego „cara”, ale i żyjącym w ciągłym strachu, bo tak naprawdę nikt nie mógł być pewien swojego losu, uzależnionego od kaprysu dyktatora oraz w ogóle od samego systemu opartego na donosach, podejrzeniach, szpiegomanii i zwyczajnej zawiści. Marina Cwietajewa niepotrzebnie wróciła z emigracji we Francji, i chociaż nie została aresztowana jak jej mąż i córka, bo Stalin uważał ją za „jurodiwą”, to sama targnęła się na swoje życie. Osip Mandelsztam był jedynym poetą, który odważył się napisać szyderczy wiersz o Józefie Stalinie i czytać go w gronie przyjaciół, z których niektórzy natychmiast donieśli o tym władzom. Samego Stalina wiersz nawet nieco rozbawił, ale wyrok na autora zapadł, z tym, że gensek bawił się z nim jak kot z myszą. Kazał aresztować i skazać na zesłanie, ale zachować przy życiu. Potem zwolnić i po krótkim czasie ponownie uwięzić. Chciał złamać Osipa Mandelsztama, zmusić go, żeby ten napisał odę na jego cześć, co mu się udało. Mandelsztam napisał wiersz prostalinowski, wysłał go do kilku redakcji, ale mu go nie wydrukowano, bo Józef Stalin dał zakaz. Wiersz jako taki go nie interesował, chciał zniszczyć Mandelsztama jako poetę niezależnego. Twórca zmarł w łagrze. Czwartym artystą, o którym napisałem w tej książce, był Michaił Bułhakow, autor dramatu „Dni Turbinów” oraz powieści „Mistrz i Małgorzata”. Z nim również Stalin postępował jak sadysta z ofiarą, nie pozwalając mu wyjechać z kraju i zakazując druku utworów. Pisarz uniknął jednak więzienia i obozu, bo gensekowi podobały się jego „Dni Turbinów”. Michaił Bułhakow umarł w naturalny sposób w swoim mieszkaniu wczesną wiosną 1940 roku, powodem śmierci była ciężka choroba genetyczna. Wyprawiono mu nawet pogrzeb na koszt państwa.

Domyślam się, że oprócz czworga głównych postaci, w tle „Artystów w cieniu Stalina” przewijają się również inni znani artyści tamtej epoki?

Oczywiście. Na przykład Borys Pasternak, Anna Achmatowa, Włodzimierz Majakowski, reżyserzy Konstanty Stanisławski i Grigorij Aleksandrow, aktor Nikołaj Czerkasow, a nawet nasz rodak, poeta i prozaik Bruno Jasieński, który wybrał emigrację do czerwonej Rosji. Na początku były laury, potem stopniowo coraz gorzej, w końcu trafił do kazamatów NKWD jako „polskij szpion”, gdzie znęcano się nad nim miesiącami, zanim zastrzelono.

Podobną konwencję „opowieści biograficznych” przyjął Pan w swojej ostatniej książce „Cień Stalina nad Polską”, dotyczącej losów Władysława Broniewskiego, Tadeusza Boya-Żeleńskiego, Juliana Tuwima, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Dlaczego nie została ona do tej pory opublikowana?

To sprawa nie do końca dla mnie zrozumiała. Książka „Cień Stalina nad Polską” miała ukazać się nakładem tej samej oficyny, co trzy poprzednie, podpisałem umowę z wydawcą, przesłałem książkę w ustalonym terminie, pani wydawca przygotowała okładkę, dała nawet w internecie zapowiedź premiery. W ostatniej chwili jednak wycofała się, nie płacąc mi ani grosza za półroczną pracę, bo tyle trwało pisanie wraz ze zbieraniem materiałów. Nie chcę jednak roztrząsać tej sprawy, ostatecznie naszą trzyletnią współpracę mile wspominam, pomimo odmiennych poglądów politycznych, o czym przekonałem się dopiero w trakcie. Ponadto uważam, że obecnie, w epoce globalnego zagrożenia epidemiologicznego, nie czas na oskarżenia, a raczej na wybaczanie i poczucie solidarności międzyludzkiej. W każdym razie „Cień Stalina nad Polską” zaproponowałem innemu wydawnictwu, z którym jestem, a raczej byłem w kontakcie, bo zmasowany atak koronowirusa zawiesił tę i wiele innych inicjatyw, nie tylko rzecz jasna moich.

Mam nadzieję, że wydawca się znajdzie, pisze Pan przecież bardzo ciekawie poruszając interesujące, frapujące tematy.  Dziękuję za rozmowę.

Piotr Kitrasiewicz jest pisarzem i dziennikarzem. Studiował na Wydziale Filologii Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim i Wydziale Kulturoznawstwa na Uniwersytecie Łódzkim. Związany z niezależnym pismem artystycznym „Enigma. Ludzie * Sztuka * Myśli” oraz “Magazynem Literackim”, w którym zajmował się detektywistyką literacką. Pracował m. in. w „Gazecie Policyjnej”, „Antenie”, portalu.pl i „Teleprogramie”. Autor tomów poezji „Cień inkwizytora” i „Kochankowie”; powieści „Jego Ekscelencja na herbatce z Goeringiem” i „Athenia. Miłość i torpeda”; dramatów „Przyjaciele Cezara” i „Morderstwo w senacie” a także szkiców literackich  „Sekrety Pisarzy”, „Pisarze zapomniani” i „Sherlock Holmes i koledzy”, książki popularnonaukowej „Rok 2012. Apokalipsa nadchodzi?” oraz zbioru recenzji literackich „Apetyt na Melpomenę”.

 

Agencja Informacyjna

 

Agencja InformacyjnaGospodarka /DEC/ 07.04.2020