Język, którym jestem

 

Obchodzony 21 lutego Dzień Języka Ojczystego uświadomił mi, że zawsze myśląc o języku myślę nie tylko o jego dźwięku, ale również o jego materialności. Znam doskonale dotyk zapisanego czy wydrukowanego tekstu. Jest on o tyle doskonalszy od mowy, że nie ma w nim tych potknięć, których doświadcza się mówiąc.

Doskonałość języka ojczystego to zdecydowanie książki.

Kartkom daleko do bycia jąkałami albo milczkami, chyba, że zapisane zostają w celu uwypuklenia ludzkiego kalectwa wyrażania myśli. Oczywiście istnieją też różnego rodzaju błędy w tekście, nieszczęsne literówki, ale nie są one tak rażąco transparentne jak dźwięki, którymi się komunikujemy.

Biorąc książkę do ręki odkrywam jej strukturę. Miewa szorstką okładkę i matowe, bezlitosne spojrzenie w tytule. Zdarza się, że ma miękki grzbiet, a to całkiem kocia cecha. Pewnych dzieł nie spodziewamy się poznać, tak jak nie spodziewamy się kota, który wdrapuje się na nasze kolana i w ten sposób uniemożliwia nam jakiekolwiek dalsze działania. Nasz czas staje wtedy w miejscu. Z książkami jest podobnie. Łakną naszej uwagi i czułości, a jeśli angażujemy się w to, co nam oferują, to jakbyśmy głaskali je powolnym ruchem ręki i otrzymywali za to ciche, przyjemne mruczenie. Dzięki temu docieramy nie tyle do kryjącego się między rozdziałami tajemniczego, niezależnego stworzenia, ale odkrywamy istotę własnych doznań. Ta istota domaga się od nas tych kojących, usypiających gestów. Książka wymaga naszej obecności, wymaga odbiorcy. Tylko wtedy jest nam w stanie pomóc pójść o krok dalej w naszym myśleniu o języku.

Czytać to dotykać słów. Jest to niezwykle intymne przeżycie.

To jak palcem śledzić wypukłości liter, bawić się w domniemywanie, że poza niezmiennym znaczeniem, skrywają w alfabecie Braille’a treść przeznaczoną wyłącznie dla nas. Język to również kartki zapisywane własnoręcznie. To zwyczajna lista zakupów, liścik do przyjaciela, wpis w pamiętniku albo poezja z pięknymi strofami i pełnymi wątpliwości skreśleniami. Język, którym mówię, którego dotykam, który czytam, jest moim ojczyźnianym, moim najdroższym i jest on bardzo wdzięcznym, kiedy już poddać się jemu bez reszty. Niekiedy wydaje się nam surowy i kapryśny, ale daje możliwość, by w nim oddychać i dzięki niemu zaistnieć.

Myśląc o estetyce języka często przypominam sobie gimnazjalne lekcje kaligrafii.

To było moje drugie podejście do nauki pisania. Pierwsze próby umknęły mojej pamięci, ale musiały zakończyć się sukcesem skoro pisałam wiele dyktand i wypracowań. Lata spędzone w szkole sprawiły, że niemożliwym było, by nie nabyć tych wszystkich niezbędnych do przetrwania umiejętności uczniowskich jak na przykład prędkie notowanie. Pisać trzeba było ekstremalnie szybko, nie zważając na spinającą się rękę. Tak oto styl pisania ulegał diametralnej, często niekorzystnej estetycznie, zmianie. Powrót do staranności poprzez dotknięcie sztuki pięknego pisania było jak rozpoczynanie od nowa umiejętności, która po latach stała się tak banalnie prosta, że aż bez sensu było ją odświeżać. Dziś wiem, że z tych lekcji mogły płynąć korzyści takie jak cierpliwość czy dbałość o detale, ale wtedy wydawało mi się to zajęciem dość zbędnym i mało relaksującym. Kaligrafia jednak dała mi to, co dały mi moje pierwsze wiersze – ukształtowała mój język poprzez kontakt z jej naturalnym pięknem. To była prawdziwa sztuka, która ostatecznie stała się przedłużeniem mojej osoby. Ładne pisanie przerodziło się w szacunek do używanych słów. Nie były to jedynie ćwiczenia na mieszczenie się w linijkach i śliczne ornamenty. Na początku moje starania kończyły się pobrudzonym od atramentu rękawem, a w poezji zdaniami o książętach na białych koniach i motylkach pomiędzy chmurkami, ale wkrótce z każdą kolejną literą i każdym kolejnym zdaniem odkrywałam swoje miejsce w języku ojczystym.

Nie chcę, by troska o język była powierzchowna. Nie chcę też, by przerodziła się ona w górnolotne gadanie, po którym zapomnimy o całej sprawie. Język to nasza codzienność, mniej lub bardziej doskonała, ale którą tworzymy żyjąc z dnia na dzień. Nie zależy mi na tym, by ganić teraz wszystkich za pewne aspekty, przez które słowo staje się zniekształcone i zaniedbane. To bardzo ważne, by reagować na te zmiany, ale troskę należy rozpocząć od drobnostek. Wystarczy czytanie dobrej literatury, pilnowanie tego, co się mówi i w jaki sposób. Najbardziej jednak niech poruszy i zastanowi nas fakt, że jesteśmy odpowiedzialni za swoją niepowtarzalną fabułę, którą kreujemy poprzez nasze narzędzia jakimi są pismo i mowa. Tak jak w muzyce treść gra tutaj kluczową rolę. Nie chodzi wyłącznie o artykulację w utworze, nie ważna jest twoja dykcja. Prawidłowa interpunkcja, świadomość napięć, oddechy, są czymś, czego nie możemy sobie narzucać, jeśli nie uświadomimy sobie najpierw co i dlaczego chcemy przekazać żyjąc w zgodzie ze swoim językiem ojczystym.

 

Agencja Informacyjna

Aleksandra Gawrońska

Agencja Informacyjna, Muzyczny Splot Słowa, 5.03.2019,

 


 

Aleksandra Gawrońska – ostrołęczanka, studentka Akademii Muzycznej w Katowicach, poetka. Przejawia zamiłowanie do rzeczy ekstremalnych, ale bez problemu odnajduje się we wszelkich formach ciszy. Dla Agencji Informacyjnej pisze felietony w ramach cyklu “Muzyczny Splot Słowa”