Marek Frąckowiak

Marek Frąckowiak – rocznica

Trzy lata temu 6 listopada odszedł Marek Frąckowiak – aktor i adorator sztuki. Był twórcą Fundacji Przyjaciół Sztuk „Aurea Porta” i festiwalu Era Schaeffera.

Interesujące wspomnienie o Marku Frąckowiaku napisał Tomasz Z. Zapert.

Był bodaj rok 1990. Plan pierwszej telenoweli w dziejach naszej telewizji zatytułowanej “W labiryncie”. Jako raczkujący reporter redakcji kultury nieistniejącej już popołudniówki “Express Wieczorny”, sterczę na klatce schodowej wieżowca osiedla “Za Żelazną Bramą”. Ekipa po egida reżysera Pawła Karpińskiego przygotowywała tam kolejne ujęcie, w którym Marek Frackowiak miał napastować Irenę Karel.

Praca w kinematografii polega, w znacznej mierze, na oczekiwaniu: na pogodę, odpowiednie światło, ustawienie dekoracji, charakteryzację etc. Nie dysponowano jeszcze wtedy takim zapleczem socjalnym jak obecnie, lecz kawy i herbaty było pod dostatkiem. Napoje te serwowano z… termosów. I tak przy małej czarnej nawiązaliśmy znajomość z Markiem Frąckowiakiem. Z czasem stała się zażyła. Przyczyniła się do tego między innymi wspólna fascynacja końmi. Z tym, że ja znałem ją głównie z toru służewieckiego, zaś On z perspektywy jeźdźca znającego niejeden parcour. Regularnie zwyciężał podczas jeździeckich zmagań artystów w Zakrzowie.

Widywaliśmy się na promocjach, wernisażach, premierach, benefisach. Szybko wypiliśmy bruderszaft, co mi, jeszcze studentowi Uniwersytetu Warszawskiego, niezwykle pochlebiło. Marek nie był zanadto wylewny, ale szybko przekonałem się jak szerokie ma horyzonty.

Plastyka i dziennikarstwo kusiły go do tego stopnia, iż w końcu ich skosztował. Zasmakowały mu. Jak również czytelnikom pełnych wdzięku i subtelnego humoru relacji z towarzyskiego życia Warszawki zamieszczanych na łamach czasopism “Gentleman” i “VIP”, inkrustowanych żartem graficznym. Tak świetnym, że ich autor wkrótce zasilił szeregi Stowarzyszenia Polskich Artystów Karykatury.
Działalność reportera z wyższych sfer – uprawiana z przymrużeniem oka – sprawiała mu frajdę. I nie kłóciła się z dynamicznie rozwijającą się przygoda aktorską. Znaczoną rolami teatralnymi (Nowy, Współczesny, Rozmaitości, Adekwatny, Rampa) oraz – w pierwszym rzędzie – filmowymi. Nic w tym dziwnego skoro ukończył łódzką “filmówkę”, gdzie w arkana profesji wprowadzali go m.in. Jadwiga Chojnacka, Ludwik Benoit, Jan Machulski czy Bogusław Sochnacki.

Obsadzano Marka głównie w epizodach.

“To jest sól aktorstwa. Masz jedynie moment na to, aby widz cię zapamiętał.”

– akcentował w rozmowie, która przeprowadziłem z nim przy okazji realizacji filmowej biografii księdza Jerzego Popiełuszki, gdzie odtwarzał jego zwierzchnika z kościoła pod wezwaniem św. Stanisława Kostki, prałata Teofila Boguckiego.

Frąckowiak brał to, co mu proponowano. Stąd tak bogata i wszechstronna filmografia. Odpychające typy esbeków z “Psów” i “Skargi’, budowlany bumelant z serialu “Alternatywy 4”, podoficer Bernstein z “CK Dezerterów”, żołnierz-żonkoś w telewizyjnej komedii “Niespotykanie spokojny człowiek”… Partnerował tam Januszowi Kłosińskiemu. Zmarłego dzień po Marku…

W rolach wiodących też się sprawdzał. Vide wójt Tulczyna grany przez ponad dekadę w “Plebanii”. Pamiętam jak na jubileuszu tego filmowego tasiemca powszechnie zwracano się do aktora – ku jego niepohamowanej euforii – per wójcie. Czy te ekranowe doświadczenia w zarządzaniu miały wpływ na to, iż doskonale prezesował Fundacji Przyjaciół Sztuk „Aurea Porta”, wspierającej rodzimą sztukę, w szczególności popularyzującej dokonania Bogusława Schaeffera, istnie renesansowego artysty polskiego od lat osiadłego w Austrii. Chociaż wiek (67) predestynował Frąckowiaka do emerytury imponował aktywnością. Dubbing, radio, telewizja, kino…

 

Agencja Informacyjna

 

Tomasz Z. Zappert, Agencja Informacyjna, Kultura, 06.11.2020