Rozmowa z Moniką Luft, autorką książki „Arabska awantura”
Agencja Informacyjna: Najnowsza książka autorstwa Moniki Luft to „Arabska awantura. Od Emira Rzewuskiego do Krzysztofa Jurgiela”. Czy podtytuł pani książki nie budzi kontrowersji?
Monika Luft: Rzeczywiście, czasami budzi, kilkakrotnie spotkałam się z opinią, że były minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel nie zapisał się pozytywnie, a więc jego nazwisko nie powinno trafić na okładkę. Ja jednak uważam, że obie postaci z podtytułu bardzo wyraźnie wyznaczają ramy czasowe opowieści. Hrabia Wacław Seweryn Rzewuski, zwany później Emirem – to za sprawą podjętej przez niego w 1817 roku wyprawy na pustynię zainteresowanie końmi arabskimi wzrosło wśród Polaków w sposób wcześniej nie notowany. Krzysztof Jurgiel – za jego z kolei sprawą wokół koni arabskich wybuchła w 2016 roku awantura na niespotykaną dotąd skalę. Od tamtej pory wrzawa medialna podnosi się i opada, ale nie ustaje, a niemal każdy okazuje się ekspertem od hodowli. Poza tym, pewne pytania nigdy by nie padły, gdyby Krzysztof Jurgiel nie zadecydował o zwolnieniu ze stanowisk długoletnich prezesów stadnin koni w Janowie i Michałowie, a ci nie wytoczyliby mu wojny.
Jakie to pytania?
Monika Luft: Choćby o to, jak wyglądały powiązania niegdysiejszych zwierzchników hodowli z nomenklaturą i służbami specjalnymi PRL, w jaki sposób utrwalono układankę personalną, która do 2016 roku wydawała się nie do ruszenia, a także o to, do czego posłużyła w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej i III Rzeczpospolitej Polskiej legenda związana z końmi arabskimi, po które wyruszali na pustynię tacy śmiałkowie jak Emir Rzewuski, Juliusz Dzieduszycki, czy w latach 30. XX wieku Bogdan Ziętarski. Komunistyczne władze, początkowo niechętne koniom czystej krwi, wręcz wrogo do nich nastawione, po jakimś czasie zorientowały się, że ich hodowla może być bardzo przydatna, nie tylko do pozyskiwania dewiz, ale i do celów propagandowych. W latach 70. XX wieku szef Radiokomitetu i twórca „propagandy sukcesu” dekady Edwarda Gierka – I sekretarza Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, Maciej Szczepański, korzystał z tego garściami.
Do Janowa przyjeżdżały na aukcję gwiazdy hollywoodzkie i… sowiecki agent wpływu.
Monika Luft: Wśród aukcyjnych gości był Mike Nichols – reżyser m. in. filmu „Absolwent”, który w Stanach Zjednoczonych sam organizował aukcje koni arabskich. Spotkać można było u niego śmietankę Hollywood. Milioner David H. Murdock kupował w Janowie konie, które potem wystąpiły w serialu „Dynastia”. Także aktorka Stefanie Powers (a właściwie Stefania Zofia Federkiewicz), niezwykle popularna po występie w „Żonach Hollywood”, kupiła na aukcji klacz. W 1981 roku 1.000.000 dolarów za ogiera El Paso zapłacił potentat finansowy, a przy tym wieloletni sowiecki agent wpływu Armand Hammer. Klientem aukcji był też dyktator mody Paolo Gucci. Od lat 90. XXwieku, aż do roku 2015 do stałych bywalców Janowa należał jeden z Rolling Stonesów, Charlie Watts, którego żona Shirley kolekcjonuje araby. Armandowi Hammerowi i zakupowi El Paso poświęcam w książce osobny rozdział, podobnie jak i historii janowskiej aukcji w latach 1970–2020.
Przy okazji koni arabskich pojawia się temat polskiej szynki w puszkach eksportowanej do Stanów Zjednoczonych. Co ma wspólnego jedno z drugim?
Monika Luft: Chodziło o związki personalne. Tylko jedna firma dysponowała w latach 50. XX wieku zgodą komunistycznych władz na handel w Stanach Zjednoczonych luksusowym towarem, jakim była polska szynka w puszkach. Po kilku latach, by koordynować sprzedaż, powołano do życia Animex. Centrala ta zajęła się także m.in. handlem końmi rzeźnymi, a potem organizacją aukcji koni arabskich w Janowie Podlaskim. Wspólnikiem we wspomnianej, mającej monopol, firmie był Leon Rubin, który przyjeżdżał do Polski nie tylko w interesach. Był zapalonym myśliwym, a więc brał udział w polowaniach, a poza tym chętnie kupował araby do swojej stadniny. W latach 60. XX wieku bezpieka podjęła śledztwo mające wyjaśnić, skąd wzięła się monopolistyczna pozycja jego firmy w PRL? Odkryto wówczas zakulisowe działania wysokich działaczy partyjnych i funkcjonariuszy służb. System prowizji był tak skonstruowany, by komunistyczne służby specjalne mogły przeznaczać zyski z handlu na cele operacyjne. Skala tego procederu była spora. Wybrane zachodnie przedsiębiorstwa, w zamian za zgodę na prowadzenie działalności w Polsce, musiały oddawać część zarobków na rzecz partii, a także – jak wynika z dokumentów archiwalnych – konkretnym osobom. W wielkim skrócie, firma Rubina najpierw przystała na te warunki, a potem była szantażowana – i to nawet po roku 1956, gdy „pośrednicy” w tych transakcjach udali się na emigrację.
Inna z opisanych przez panią operacji kryła się pod kryptonimem „Kowboj”.
Monika Luft: Bezpieka z Białej Podlaskiej prowadziła w pierwszej połowie lat 70. XX wieku inwigilację masztalerza z Janowa Podlaskiego, spowinowaconego z byłym członkiem Zrzeszenia WiN i działaczem opozycji antykomunistycznej Marianem Gołębiewskim. Zachowała się dokumentacja aktowa tej operacji.
Poddany sprawdzaniu masztalerz miał brata w Stanach Zjednoczonych, co jeszcze bardziej pogrążało go w oczach peerelowskich służb specjalnych. Grupa tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa ze stadniny przez kilka lat z dużą regularnością na niego donosiła. Kontrolowano jego korespondencję, odmówiono paszportu. SB i WOP nie tylko stale miały go na oku, ale i wywierały na niego naciski.
Dano mu spokój, gdy funkcjonariusze doszli do wniosku, że nie stanowi zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa. Jednak przez długi czas nakłaniano ludzi z jego otoczenia, w tym kolegów z pracy, przełożonych i sąsiadów, do przekazywania wszelkich szczegółów z jego życia prywatnego. Niszczono w ten sposób środowiskowe więzy, pozyskiwano wrażliwe informacje i tworzono dogodny klimat dla narastania nieufności między ludźmi.
Jak głęboko Służba Bezpieczeństwa infiltrowała stadniny koni arabskich?
Monika Luft: SB była doskonale poinformowana o wszystkim, co działo się w stadninach. Z dostępnej dokumentacji aktowej wynika, że zawsze miała w nich kilku konfidentów, w tym tajnych współpracowników oraz tak zwane kontakty operacyjne, np. członków partii. W Michałowie w drugiej połowie lat 80. XX wieku bezpieka dysponowała czteroma informatorami. Przypisane im donosy stanowią część „teczki” założonej w związku z (nieudaną) próbą pozyskania kolejnego tajnego współpracownika. Podobnie było w Janowie. Donosiciele przekazywali funkcjonariuszom nawet mało ważne, wydawałoby się, plotki. Bezpiekę interesowały przede wszystkim kontakty pracowników stadnin z cudzoziemcami, posiadanie przez nich rodziny za granicą, a także ilości spożywanego alkoholu. Notatki dotyczące tych kwestii dominują w zachowanych aktach. Służba Bezpieczeństwa stosowała zresztą zasadę „ufaj i sprawdzaj”. W rezultacie zdarzało się, że informatorzy donosili na siebie nawzajem.
Ostatnie lata to seria skandali, o których trąbią media, oraz ciągłe roszady personalne.
Monika Luft: Prawdziwe skandale rzadko wychodzą na jaw, a jeśli już, zostają skutecznie wyciszone. Z kolei sprawy, o których najwięcej słyszymy, w mojej ocenie, są rozdęte i przesadnie nagłośnione dla celów politycznych. To się doskonale sprawdza, zwłaszcza w mediach społecznościowych. Np. kilka dni temu przetoczyła się na jednej z platform dyskusja o „betonozie”, której przykładem miałaby być renowacja rynku w Janowie Podlaskim, z fontanną i rzeźbą przedstawiającą kilka koni arabskich. Posypały się komentarze typu „wycięli konie to przyszedł czas na drzewa”, „to może być wkrótce ostatnia okazja dla janowskich dzieci, by zobaczyć konia”, „nowy oksymoron, konie w Janowie”. Jak widać, w dużym stopniu powiodła się akcja wmówienia opinii publicznej, że w Janowie konie się wybija czy też już je wybito. To, że stadnina od 2016 roku, kiedy to stanowisko utracił jej ówczesny prezes (obok prezesa stadniny w Michałowie i urzędniczki Agencji Nieruchomości Rolnych), boryka się z kryzysem zarządzania, nie oznacza, że przestała istnieć. Używając metafory piłkarskiej – trójka na boisku dostała czerwone kartki. Cóż, zdarza się, kiedyś się na to boisko wraca. Ale tutaj opluto sędziego, podpalono murawę i jeszcze pocięto siatki w bramkach.
Czy wybiera się pani na aukcję koni arabskich do Janowa Podlaskiego 15 sierpnia?
Monika Luft: Nie. W 2020 roku jeden z gości, reprezentujący ważnego klienta, ku uciesze zgromadzonych przed namiotem wystawowym „wielbicieli arabów”, został zaatakowany. Dlaczego? Otóż dlatego, że – jak stwierdził sam napastnik – stał ponoć „po złej stronie barykady”. To jeden z tych skandali, o których powinno być głośno, a tymczasem mało kto o nich słyszał. Organizator imprezy, powiadomiony o zajściu chwilę po tym, gdy do niego doszło (na miejscu pojawiła się policja), nie uznał za stosowne zareagować i agresor nie został nawet wyproszony. W tym roku organizator jest ten sam, tak więc w moim przekonaniu goście o poglądach innych niż te wyznawane przez najbardziej pobudzonych uczestników, nie mogą czuć się bezpieczni. A ponieważ poruszanie się w towarzystwie ochroniarza uważam za mało komfortowe, nie planuję tam jechać.
Monika Luft jest dziennikarką i publicystką. Ukończyła Wydział Iberystyki na Uniwersytecie Warszawskim oraz studia podyplomowe w Akademii Sztuki Wojennej. Karierę telewizyjną rozpoczęła jako dziennikarka hiszpańskiej telewizji publicznej TVE. Później pracowała w Telewizji Polskiej jako prezenterka oprawy programu TVP1. Prowadziła m.in. program „Kawa czy herbata?”. Po odejściu z TVP Monika Luft związała się z należącą do koncernu Fincast telewizją Tele 5. Tam prowadziła głównie wywiady z gwiazdami estrady i filmu. Później zajęła się pisaniem książki. Zadebiutowała w 2004 r. tytułem „Śmiech iguany” (Wyd. Arte). Następną pozycją był „System argentyński” (Świat Książki 2006). W latach 2006-2020 była redaktor naczelną portalu miłośników i hodowców koni arabskich polskiearaby.com.
Rozmawiał Jarosław December.
Agencja Informacyjna, Wywiady 21.07.2021.
Ilustracja główna: Monika Luft podczas jednego z pokazów koni arabskich – fot. Krzysztof Dużyński