Czytelnicy z indeksem

 

Z Martą Sztokfisz autorką książki „Na studenckich papierach. Opowieść o ludziach itd”,

Czym w dziejach prasy polskiej zapisało się „itd

Marta Sztokfisz: Powiem nieskromnie, bo sama tam pracowałam pięć lat, „itd.” to był tygodnik wyjątkowy. Tworzony z pasją, talentem, absolutnie profesjonalny. W piśmie, którym kierował też późniejszy Prezydent Polski, Aleksander Kwaśniewski, rodziły się kariery wybitnych dziennikarzy, skutecznych menedżerów, znanych pisarzy, ale pracowało w nim też kilku działaczy partyjnych centralnego szczebla. Nikt jednak nie powie, że była to kolebka kadry partyjnej bezgranicznie oddanej idei marksizmu. Nawet ci „czerwoni”, robili uniki, walczyli z narzuconymi rygorami i cenzurą, by nie nadszarpnąć dobrego imienia tytułu. Nigdy bym się nie spodziewała, a jednak lepiej mi się z nimi pracowało niż w demokratycznej polskiej prasie!

Jaka była geneza pisma?

Marta Sztokfisz: Tygodnik wystartował w październiku 1960 roku, miesiącu rozpoczynającym rok akademicki. Organem założycielskim było Zrzeszenie Studentów Polskich – jedyna masowa, legalna organizacja studencka do czasu rejestracji – jesienią 1980 roku – Niezależnego Zrzeszenia Studentów.

Pytasz, kto wymyślił „itd”? Po sześćdziesięciu latach możemy popaść w wiele nieścisłości. Zmyślać do woli. Nikt z premierowej ekipy tytułu już chyba nie żyje. Wśród wielu domniemań jest i takie: Władysław Gomułka zamknął tygodnik „Po Prostu”, w jego miejsce powstała „Odnowa”, ale towarzysz „Wiesław” powiedział do widzenia „październikowi” i „Odnowę” też zlikwidowano. Wtedy Stefan Bratkowski, wcześniej współtwórca „Dookoła Świata” – nowoczesnego magazynu ilustrowanego – zaproponował nazwę i formułę także dla „itd.” Zrzeszenie Studentów Polskich potrzebowało łącznika ze środowiskiem akademickim i choć nie ingerowało w poruszane u nas tematy, wiedziało się, że piszemy także o ważnych wydarzeniach inicjowanych przez tę organizację.

Sądząc z nakładu, sukces czytelniczy przyszedł dopiero w latach 70-tych.

Marta Sztokfisz: Nie chodzi tu o sukces, ale o większy nakład. A ten ma kilku ojców. Jednym z nich jest Bogdan Jachacz, który potrafił oblecieć w Warszawie wszystkie kioski położone obok uczelni i domów akademickich, namówić kioskarki na większe zamówienia tytułu, by potem załatwić nań więcej przydziałowego papieru. Myślę, że ten człowiek, który po latach został redaktorem naczelnym „itd.”, działał tak, jak żaden inny naczelny w okresie komunizmu.

W połowie lat siedemdziesiątych XX wieku zmieniła się szata graficzna tygodnika. Marek Goebel – wybitny artysta – zrobił z niego nowoczesne, przejrzyste pismo, w które wlano ciekawą treść, tworzoną przez znakomitych dziennikarzy. Powstał wówczas „Ring” ostra rozrachunkowa rozmowa w ludźmi sukcesu. „Jeśli nie było cię w „Ringu”, nic nie znaczysz” – mówiono w środowisku.

Do błyskotliwych karier startowali tam m.in:. zmarli przedwcześnie: Grzegorz Nawrocki, Maciej Rybiński, Zdzisław Pietrasik i Antoni Chodorowski.

Marta Sztokfisz: Pisaliśmy dużo o praworządności, także na uczelniach. Walczył o to Grzesio Nawrocki – świetne pióro. Cichy, skryty, wrażliwy, walczący o sprawiedliwość. Jedna z jego redakcyjnych koleżanek tak go zapamiętała:

„Największa indywidualność, największy talent. Debiutował w „itd.” w 1972 roku jako student. W piśmie nikomu nie przeszkadzały niepokorna natura i temperament prawdziwego reportażysty. Grzegorz Nawrocki miał swobodę w wyborze bardzo trudnych tematów.

Zbierając materiały do artykułów jechał tydzień z węglem z kopalni do portu w Świnoujściu, pracował jako rekwizytor striptizerki, poznawał smak saksów w Londynie i nabawił się nerwicy. Pisał o pracy warszawskich sprzątaczek, machlojkach i nadużyciu władzy przez dyrektora domu dziecka, perypetiach ze skonfiskowaną willą, którą prorektor pewnej uczelni postawił za łapówki. Popularność przyniosły mu reportaże z cyklu szpanerskiego, wydane 1980 roku pod tytułem „Szpan”.”

Maciek Rybiński to mistrz felietonu, wielu czytelników kupowało „itd.” dla jego tekstów. Za kadencji zaś Zdzisława Pietrasika na stanowisku p.o. redaktora naczelnego „itd.”, powstał „Plebey” – jedyny w Polsce satyryczny, zjadliwy dodatek do tygodnika, tworzony głównie przez Andrzeja Czeczota i Rybińskiego.

Publikacja tej erupcji drwiny i śmiechu udawała się dzięki Zdzisiowi. On potrafił zapanować nad artystyczną dezynwolturą dzięki umiejętności mediacyjnej, poczuciu humoru, subtelnej ironii, trzeźwemu spojrzeniu na rzeczywistość, wewnętrznemu ciepłu, które rozbrajało najbardziej zapiekłych rewolucjonistów.

Pismo „itd” nieco wcześniej zreformował Józef Węgrzyn. Znalazł świetnych grafików, zapewnił im twórczą swobodę i zamiast portretów dziewczyn na okładkach zagościła grafika. Pierwszą był rysunek słonia z dymkiem: „Motylem byłem, ale utyłem”, autorstwa Antoniego Chodorowskiego, dzisiaj patrona jednej z ulic na Ursynowie.

Cenzura odcisnęła na tygodniku swe piętno? Zdarzały się numery na przemiał?

Marta Sztokfisz: Cenzura kontrolowała wszystkie media. I chociaż na teksty zamieszczane w piśmie studenckim „itd” przymykała czasem oko, to jednak czujności nie traciła. Wielką aferę wywołało opublikowanie fotoreportażu Hanny Musiałówny o przerywaniu ciąży. Ten numer wycofano z kiosków, przemielono zaś inny, znacznie mniej drastyczny w wymowie. Zauważyłam, że zarówno wtedy, kiedy ja pracowałam w „itd.” – a były to lata 1982/87 – jak i dużo wcześniej, pracowali tam dziennikarze o skrajnie różnych światopoglądach, ale mimo to się szanowali.

Jak wpłynął na redakcję stan wojenny?

Marta Sztokfisz: Wydawanie tygodnika zawieszono na 6 miesięcy. Nie wszyscy pracownicy przeszli weryfikacje. Niewiele brakowało, by pismo przestało istnieć. Opowiedział mi o tym ówczesny redaktor naczelny Aleksander Kwaśniewski.

„Jak grom z jasnego nieba spadła na nas decyzja, że „itd.” zostanie zlikwidowane. Za prasę odpowiadał wtedy członek Biura Politycznego, sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR), Stefan Olszowski. Przekonałem Tadeusza Sawica (wtedy szefa Socjalistycznego Związku Studentów Polskich (SZSP), że nie możemy się poddawać, o „itd.” trzeba walczyć.

Weszliśmy do gabinetu.

– Towarzyszu sekretarzu, czytelnicy czekają na „itd.”…. – zaczęliśmy po przywitaniu.

– Niedobre pismo było, antysocjalistyczne. – Przerywa Stefan Olszowski.

– Ale antyklerykalne. – I Tadeusz Sawic przytacza argumenty za, ja mu wtóruje, dodaję, że naukowy światopogląd upowszechniało.

– Antypartyjne pismo. – Upiera się Stefan Olszowski.

– Ale towarzyszu, kiedy w 1960 roku „itd.” powstawało, to wy byliście w stopce redakcyjnej – jako Przewodniczący Rady Naczelnej Związku Studentów Polskich współtworzyliście to pismo. – Przypominam.

Wtedy Stefan Olszowski zamilkł na chwilę. Wreszcie rzekł:

– Wiem, mówią o mnie, że jestem partyjny beton. Dobra, niech wam będzie. Może i jestem beton, ale sentymentalny. Odwieszamy to „itd.”.

Dlaczego gazeta przestała się ukazywać?

Marta Sztokfisz: Zmienił się ustrój. Nasz wydawca zaprzestał działalności. W nowym, drapieżnym kapitalizmie, nie znalazł się nikt, kto by kupił prawo wydawania tytułu studenckiego ze świetną renomą i trzydziestoletnią tradycją. Naszym kolegom pełniącym wysokie stanowiska zabrakło determinacji, by znaleźć nabywcę, albo stworzyć spółdzielnię wydającą „itd.”. Szkoda.

Marta Sztokfisz jest absolwentką Wydziału Filologii Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Dziennikarka, krytyk filmowy i felietonistka, Publikowała m.in. na łamach dzienników „Sztandar Młodych”, Express Wieczorny-Kulisy” oraz tygodników „Kultura”, „ITD”, Polityki”, a także w magazynów „Sukces”, „Gala”, Viva” itd. Autorka książek: „Królowa deptaku” (o Edycie Klein), „Gorące serce” (o Jerzym Hoffmanie), „Chwile, których nie znamy” (o Marku Grechucie), „Caryca polskiej mody, święci i grzesznicy” (o Jadwidze Grabowskiej), „Pani od obiadów” (o Lucynie Ćwierczakiewicz). Na podstawie publikacji „Cena sławy”, która była bestsellerem w roku 2000, powstał cykl filmów dokumentalnych.

Agencja Informacyjna

 

Rozmawiał Tomasz Zbigniew Zapert,

Agencja Informacyjna, Wywiady,  15.12.2018