Tomasz Zbigniew Zapert: Lampasy na polu chwały

 

W PRL-u utrzymywano, że w kampanii wrześniowej poległa czwórka polskich generałów: Mikołaj Bołtuć, Stanisław Grzmot-Skotnicki, Józef Kustroń i Franciszek Wład. „Zapominano” o Józefie Olszynie-Wilczyńskim, ponieważ zamordowali go Sowieci.

 

Nadciągające od świtu 17 września wojska sowieckie napotykały słaby opór. Krasnoarmiejcy bez przeszkód mogli realizować prerogatywy paktu Ribbentrop-Mołotow, parafowanego 23 września 1939 roku, a ściśle jego tajnej klauzuli. Wkrótce sprawiedliwość sowiecka pokazała prawdziwe oblicze. Patrol pancerny bez wyroku sądu rozstrzelał zatrzymanego przypadkowo generała Józefa Olszynę-Wilczyńskiego wraz z adiutantem rotmistrzem Strzemeckim. Ostatnie godziny z życia oficerów relacjonował Filip Wawiłow, wtedy kilkunastoletni mieszkaniec wsi Sopoćkinie, któremu Sowieci kazali zajmować się swymi końmi.

gen. Józef Olszyna-Wilczyński

„Patrol pancerny dysponował czołgami i wozami opancerzonymi. Większość z nich pamiętała pierwszą wojnę światową, inne były mniej lub bardziej uszkodzone, wszystkim brakowało benzyny. Dlatego na linię frontu ciągnęły je konie. Na ogół zresztą zrabowane okolicznym dziedzicom i chłopom. Wierzchowce trzeba było napoić i nakarmić, toteż Sowieci grożąc bronią zmuszali do tego miejscową ludność. Między innym mnie. Po obrządku chciałem wracać do domu, ale mi nie zezwolono. Kazano za to wykopać dół głęboki na jakieś półtora metra szeroki i podobnej głębokości. Z początku sądziłem, że może padł jakiś koń, ale wyraźnie podpity lejtnant rozkazałbym pozostał i zobaczył jak kończą krwiopijcy. Z loszku pod chlewem (Sowieci kwaterowali w opuszczonej przez polską rodzinę zagrodzie) wyprowadzono dwóch umorusanych w gnojówce mężczyzn, ubranych w polskie mundury. Obaj byli na bosaka. Mieli skrępowane z tyłu ręce. Pomimo śladu maltretowania szli wyprostowani ze spokojnymi twarzami. Na werandzie siedzieli sowieccy dowódcy. Tam zaprowadzono więźniów. Słyszałem, że o coś ich pytano, ale stałem zbyt dlatego by usłyszeć szczegóły. W każdym razie „dialog” trwał bardzo krótko. Potem oficerowie zostali wyprowadzeni za oborę. Usłyszałem strzały. Po chwili zawołano mnie, żądając bym zakończył robotę. W dole leżeli martwi jeńcy Byli już częściowo przysypani. Nadzorujący mnie lejtnant był nadzwyczaj rozmowny. Najwyraźniej wódka rozwiązała mu język. Rzekł, że czeka go awans i nagroda, bo zatrzymał i zlikwidował polskiego generała”.

Matka Boska Ostrobramska

Generał został zatrzymany, gdy wraz z żoną ordynansem, adiutantem i kierowcą usiłował polnymi drogami zbiec przed nacierającymi krasnoarmiejcami. „Wiedział już, że wbrew oficjalnym zapewnieniem wcale nie wkroczyli oni wcale by bić Niemców, lecz współdziałają z nimi w rozbiorze Polskie. – wspominała małżonka generała, Alfreda Olszyna-Wilczyńska. „W pewnej chwili, gdy jechaliśmy szutrowym duktem, przez zagajnik nagle z obu stron wyskoczyła tyraliera sowieckich sołdatów z karabinami gotowymi do strzału i granatami w dłoniach. Otoczono nas momentalnie wrzeszcząc: wysiadać! Spełniliśmy polecanie, zostaliśmy otoczeni, przeszukani i obrabowani. Zabrali nam wszelkie przedmioty osobiste, papierośnice, pióra wieczne, zapalniczki, portfele, etui z okularami i dokumenty. I chyba dopiero wtedy zorientowali się, kto wpadł im w ręce. (…) Oddzielili mnie od męża. Prosiłam, aby tego nie robili, ale sowiecki komisarz stanowczo to zignorował”.
Wraz z ordynansem i szoferem została pod eskortą zaprowadzona do pobliskiej wsie Sopoćkinie. Tam zamknięto ich w stodole.

„Nie wiem jak długo tam byliśmy, bo naturalnie pozbawiono nas też zegarków, ale myślę, ze nie dłużej niż godzinę, kiedy usłyszałam strzały. Niebawem wrota się otworzyły i sowiecki żołnierz przyniósł mi walizkę męża przewiązaną generalskim sznurem. To był zły znak. Wrota znów zawarto i po jakimś czasie – tym razem dłuższym – usłyszeliśmy nawoływania, krzątaninę, zapalanie motorów tankietek, rżenie koni. Gdy te odgłosy ucichły kierowca z ordynansem wyłamali sparciałą deskę (brama stodoły była zaryglowana) a stwierdziwszy, że po Sowietach nie ma śladu, wyprowadzili mnie na zewnątrz. Czym prędzej podążyliśmy do miejsca zatrzymania. I tam, za oborą, w świeżo wykopanym dole leżał mój mąż i jego adiutant. Obaj podziurawieni kulami i pokłuci bagnetami. Nogi się pode mną ugięły (…) Gorączkowo szukałam, jakiegoż drobiazgu, jakiejś pamiątki po nim, lecz kieszenie munduru starannie opróżniono. Zabrano mu nawet Order Virtuti Militari, a także medalik z Matką Boską Ostrobramska, który zawiesiłam mu na szyi pierwszego dnia wojny.”

Bój zbliża się ku końcowi

Najwcześniej z wrześniowych generałów poległ Józef Kustroń, dowodzący 21. Górską Dywizją Piechoty, wchodzącą w skład Armii „Kraków”. W pierwszych dniach wojny broniła ona Śląska Cieszyńskiego. 5 września stoczyła skuteczną bitwę z pościgiem wroga na południe od Krakowa. Potem doznała ogromnych strat przeprawiając się przez Dunajec. Po konsolidacji nad Sanem ruszyła na odsiecz Lwowa. Została częściowo zniszczona w bitwie pod Dzikowem. Tam też zginął jej dowódca. Świadkiem jego śmierci był kapral Emil Koreywo:

„Wobec braku łączności z przełożonymi i realnej groźby okrążenia w nocy z 15 na 16 września generała zarządził odwrót. Większa część resztek naszej jednostki miała przejść za Tanew, gdzie w tym czasie było jeszcze stosunkowo spokojnie. Pozostali – około 300 żołnierzy – mieli tam dotrzeć inną trasą. Niestety, następnego dnia zostaliśmy odkryci przez niemiecką baterię. Na polanie koło wsie Moszczenica zmasowany ostrzał zmusił nas do zajęcia pozycji obronnych. Kanonada narastała z godziny na godzinę. Najwyraźniej nieprzyjaciel sprowadził posiłki. Położyło o to kres planowi generała, który zamierzał doczekać zmroku i nocą próbować się przebić do pobliskiego lasu ułazowskiego. Na dodatek Kustroń został ranny w policzek. Mocno krwawił. Wtedy rozkazał wysłać do sztabu armii telegram rozpoczynający się słowami: <Bój zbliża się ku końcowi>”

gen. Józef Kustroń

Walczyć do końca

W tym czasie Niemcy wezwali nas do kapitulacji. Kustroń zbył to pogardliwym milczeniem i – jakby chcąc podkreślić determinację – uniósł się znad prowizorycznego umocnienia, by z pistoletu wystrzelić w kierunku wroga. Nie zdążył jednak pociągnąć za cyngiel, gdyż wcześniej trafiła go seria z cekaemu. Jednak kula utkwiła w prawej piersi, druga przebiła płuca i uszkodziła łopatkę. Żył jeszcze, usiłował coś mówić, ale nie można go było zrozumieć. W końcu stracił przytomność i skonał”.
Rodzina Kustronia poznała prawdę dopiero miesiąc później. Siostrzeniec generała – Romuald Tarski, we wrześniu 1939 roku obchodził 11. urodziny, toteż zapamiętał niewiele:

„Zaraz po kapitulacji łudzono się nadzieją, ze wuj znalazł się w niewoli sowieckiej, bądź przeszedł przez zieloną granicę na Węgry. Ktoś podobno widział go odzianego w szynel zwykłego szeregowca maszerującego w kolumnie jeńców eskortowanych przez NKWD. Ktoś inny zarzekał się, iż rozmawiał z generałem w jednej z budapesztańskich kawiarni. Miał on być ubrany po cywilnemu. Jakoby przygotowywał się do podróży przez Bałkany i Morze Śródziemne do Francji. Irracjonalnie wierzono w te opowieści, aby tym sposobem odpędzić myśl o śmierci. Dopiero kiedy w połowie października od naszego domu dotarli podkomendni wuja przynosząc jego dokumenty i papierośnicę, wszystko stało się jasne…”

Umieram za Polskę

Dwa dni później zginął generał Franciszek Wład, dowódca 14. Poznańskiej Dywizji Piechoty, wchodzącej w skład Armii „Poznań”. Po początkowo ostrych walkach granicznych w Wielkopolsce oddział uczestniczył w najsłynniejszym epizodzie kampanii wrześniowej – bitwie nad Bzurą. W okolicach Sochaczewa dywizja poniosła olbrzymie straty ( zwłaszcza w wyższej kadrze dowódczej). Zerwał się kontakt z dowództwem. 18 września do żołnierzy dotarła wiadomość o wkroczeniu do Polski Sowietów: „To nas podłamało. Do tej pory mimo porażek wierzyliśmy, że Francja i Wielka Brytania wypełnią sojusznicze przyrzeczenie. Tym bardziej, że pojawiły się wiadomości o bombardowaniu Berlina oraz ofensywach w Zagłębiach Saary i Ruhry. Generał Wład nie komentował tego i nie ujawniał swych uczuć. Obowiązkiem żołnierza jest walczyć do końca – mówił. 18 września po południu polecił zbadać możliwości przeprawy przez Bzurę. W rekonesansie uczestniczył osobiście i został trafiony przez jakąś zbłąkaną niemiecką kulę” – opowiadał jego podwładny, wówczas starszy szeregowy Ludwik Witczak.

gen. Franciszek Wład

Nieprzytomnego Włada przetransportowano do gajówki Januszew. Kula poważnie uszkodziła układ gastryczny. Tylko natychmiastowa operacja z udziałem specjalisty mogła go uratować. Oczywiście nie było o tym mowy i po dwóch godzinach dowódca zmarł. Zdążył jeszcze podyktować ostatni list do żony Laury Marty:

„Myślę stale o Tobie… Umieram za Polskę. Wychowaj naszego syna na dzielnego Polaka. Spowiadałem się”

Mieszkająca w Warszawie żona generała jeszcze jesienią 1939 roku uzyskała od władz niemieckich zgodę na ekshumację ciała męża i pochowanie go na wojskowych Powązkach. Wdowa utrzymywała się z oszczędności, następnie wyprzedawała cenniejsze rzeczy i wynajęła lepsze pokoje, zadawalając się służbówką. Ponieważ lokatorami byli niemieccy oficerowie, szybko pojawiły się pogłoski o jej złym prowadzeniu się, a nawet roli agenturalnej. Zginęła z wyroku Polski Podziemnej. Czy była to tragiczna pomyłka? Wiele lat po jej śmierci historycy odkryli poważne poszlaki dowodzące, iż kobieta biegle władająca językiem niemieckim działała w konspiracji.

Bądź bardzo dzielny

Zabieg chirurgiczny nie uratował także życia generała Stanisława Grzmota-Skotnickiego. Ten dowódca Grupy Operacyjnej Kawalerii „Czersk” również uczestniczył w bitwie nad Bzura. 18 września został śmiertelnie ranny, w trakcie przeprawy przez tę rzekę.

„Generał miała trzy rany. Znalazł się nawet lekarz, który usiłował ratować mu życie. Ale było już za późno. Agonia trwała całą noc i następnego dnia nad ranem było już po wszystkim” – wspominał jego podwładny, wachmistrz, Henryk Ujejski.

 

gen. Stanisław Grzmot-Skotnicki

Na tym jednak nie zakończyła się ta historia. Dalszy ciąg znamy z relacji syna generała, Stanisława Skotnickiego, wieloletniego redaktora Polskiego Radia. „Ojca pochowano obok dworu w Tułowicach, gdzie zmarł. Jeszcze w latach wojny sołtys pobliskiej wsi Janowice na własnym polu pogrzebał ponad 1500 żołnierzy polskich poległych w okolicy. Przeniósł tam też ciało taty. Władza ludowa ten symboliczny kurhan zlikwidowała twierdząc, ze ziemia musi dawać plon. Na początku lat pięćdziesiątych wykorzystano do tego więźniów płacąc im 50 złotych od znalezionej czaszki. I tak kości ojca dotarły na wojskowe Powązki.”

Syn generała – w chwili jego śmierci ułan 15 pułku kawalerii – znajdował się w pobliżu. „Kwaterowaliśmy we wsi Brochów, położonej niespełna dwa kilometry od Tułowic, gdzie ojciec dokonał żywota. Nie widziałem go od wielu tygodni. Kształciłem się wtedy w szkole podchorążych i latem odbywaliśmy kolejne manewry. O urlopach nawet się nam nie śniło. Zresztą atmosfera wyraźnie się zagęszczała. Optymizm nasz radykalnie się zmniejszył na wieść o aliansie Hitlera ze Stalinem. Wprawdzie też mieliśmy silnych sprzymierzeńców, ale byli oni daleko, a powtarzające się incydenty graniczne zwiastowały nieszczęście. Tata na pewno też tak to odczuwał, ponieważ 31. sierpnia przysłał mi telegram: „Bądź bardzo dzielny – ojciec”.

Najpóźniej z wrześniowych generałów poległ dowodzący Grupą Operacyjną „Wschód” gen. Mikołaj Bołtuć. Po wyczerpujących walkach nad Bzurą podążył z resztkami swej jednostki na pomoc Warszawie. 20 września przybył do Modlina. Dowodzący obroną tej twierdzy gen. Wiktor Thomme z uwagi na brak żywności mógł przyjąć jedynie oficerów, a Bołtuć nie zamierzał opuszczać podkomendnych. Podążył więc z nimi w kierunku Kazunia, a następnie do Palmir. Stamtąd 22 września mieli przedrzeć się przez Łomianki. Przedmieścia stolicy widzieli już przez lornetki.

Na odsiecz Warszawie

Do dziś nie wiadomo dlaczego wpadli w zasadzkę. Bohdan Królikowski, autor monografii generała Bołtucia sugeruje, że zawdzięczają to pewnemu studentowi twierdzący, że w Łomiankach nie ma Niemców. Ale czyż doświadczony dowódca uwierzyłby w takich okolicznościach nieznajomemu? Tak czy inaczej Polacy – powitani huraganowym ogniem karabinów maszynowych – nie poszli w rozsypkę. Generał osobiście poderwał ich do szturmu, lecz wkrótce otrzymał postrzał w szyję. Nie zdołał więc dotrzeć do Warszawy, gdzie przebywała jego małżonka Maria.

 

gen. Mikołaj Bołtuć

„24 września, trawiona wielkim niepokojem i złymi przeczuciami, udałam się do najsławniejszego wizjonera tamtej epoki – inżyniera Stefana Ossowieckiego – z prośbą o pomoc. Przyniosłam czapkę i fotografię męża. Inżynier zamknął się ze mną w małym pokoiku, wprowadzając się w stan koncentracji. Po chwili zaczął mówić jaki widzi obraz” – wspominała po latach. Według relacji Marii Bołtuciowej, Ossowiecki ujrzał generała idącego na czele dużego oddziału. „Widział, jak trafiony w szyję Bołtuć osuwa się do rowu, a krew wypływa mu z wielką szybkością. Powiedział też, bym poszła szosą za Żoliborz i szukała męża za mostkiem pod białymi domkami”.

Było to możliwe dopiero po kapitulacji Warszawy. Uzyskała specjalną przepustkę od gen. Bruchitscha. Ominąwszy niemieckie posterunki, pieszo dotarła do Łomianek. Przechodząc kładkę obok białych zabudowań dostrzegła prowizoryczne mogiły. Pomiędzy nimi odnalazła grób męża. Miesiąc później przewiozła ciało na wojskowe Powązki, rezygnując z proponowanych przez Niemców honorów wojskowych.

Rykoszet

22 września w pobliżu warszawskiego przedmieścia Pragi, pomiędzy Zaciszem a Ząbkami, ginie trafiony rykoszetem pocisku z polskiego karabinu maszynowego były naczelny dowódca wojsk lądowych III Rzeszy, generaloberst Werner von Fritsch. Jako ofiara intrygi kierownictwa nazistowskiego udał się na polski front ze swym macierzystym 12. Pułkiem Artylerii, a w tym dniu dołączył do grupy wypadowej 1 kompani. Po powrocie z akcji, około godziny 9.00, razem z towarzyszącym mu oficerem, leutlantem rezerwy Rosenhagenem, niespodziewanie trafili pod ostrzał polskiej jednostki, strzegącej wschodnich rogatek miasta. Generał padł z rozerwaną główna tętnicą uda. Rosenhagen chcący podwiązać mu nogę, usłyszała od rannego: proszę to zostawić. Von Fritsch zdołał jeszcze wyjąć monokl i stracił przytomność, a po kilkudziesięciu sekundach zmarł na skutek wykrwawienia. Miał 59 lat. Uroczysta ceremonia pogrzebowa odbyła się cztery dni później w Berlinie.

 

Agencja Informacyjna

Tomasz Zbigniew Zapert, Agencja Informacyjna,  Kultura , 09.10.2018

Fot. unknown-anonymous – Centralne Archiwum Wojskowe, see also Apoloniusz Zawilski “Bitwy polskiego września”, Warszawa 1973, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=58611449