Marcin Jasik: Myślę o malowaniu jako o skrajnym “byciu” i “nie byciu”…

Inspiracje – to cała masa zbieżności i w zasadzie każdej rzeczy, którą widzę, słyszę czy czuję. Najmniej inspirują mnie obrazy i rzeczy już przetworzone przez człowieka (im dalej to przetworzenie sięga moich własnych przetworzeń, tym silniej oddziałuje, tzn. literatura, film, muzyka). To coś jak naczynia połączone – mówi artysta malarz, fotografik i rzeźbiarz Marcin Jasik w rozmowie z Agencją Informacyjną.

Rozmowa z Marcinem Jasikiem.

Patrzę na pana obrazy i widzę linie, koła, bliżej nieokreślone figury geometryczne. Wiele z nich kryje silne emocje, są pełne napięcia. Abstrakcja w sferze znaczeniowej jest bardzo pojemna – może zawierać uczucia artysty, jego dylematy, filozoficzne rozważania nad sprawami egzystencjonalnymi… albo jest tylko pretekstem do poszukiwań formalnych.

Marcin Jasik: Forma powinna być dopasowana do treści – powinna pomóc jej odpowiednio wybrzmieć. Sam język jest tylko dodatkiem i coraz mniej wierzę w jego samodzielność, tzn. staje się po prostu niczym innym jak “wyrażaniem się”, natomiast nie mówi “po co” i w “jakim celu”. Powód jest tutaj celem nadrzędnym – powód jest bardzo złożony i myślę, że jest to część logiczna umysłu, natomiast ta logika/myślenie nie powinna dominować obrazu. Tutaj znajduję przestrzeń na zabawę formą, eksperymentowanie, ale w określonych ramach (logika). Szukam proporcji między tym co wiem i co chcę, a tym co jest (i powinno) być przypadkowe, kapryśne i nie do końca jasne/czytelne.

Samo malarstwo jest nieskończone, a język abstrakcji niemożliwy do obramowania i we wczesnych latach studenckich przeważało u mnie przeświadczenie, że nie potrzebuję treści – szukałem tylko i wyłącznie formy i z czasem poczułem olbrzymią bezcelowość, bo nigdy nie miałem punktu odniesienia, żadnej ściany od której mógłbym się odbić. Te proporcje nie są stałe i sam nie do końca jestem w stanie przewidzieć, która “siła” dominuje. Na pewno ta część podświadoma, pozwala mi zburzyć moją logikę, przewartościować ją i niejako wyprzedzić mnie samego. Równocześnie staram się utrzymać wszystko w tym “problemie malarskim”. Obecne moje myślenie o malarstwie zaczęło raczkować około 2016 roku. Zresztą to wszystko jest mocno umowne i bardzo subtelne, bo przecież czasami namaluję obraz, który jest zwykłą zabawą i nie mam nim absolutnie nic do przekazania (tzn. nie powstał z powodów mojego myślenia o obrazie). Zresztą, ten “powód” jest często ważniejszy dla samego twórcy, właśnie dla wyżej wspomnianych ram.

Vassily Kandinsky, uważany za ojca abstrakcji, prawie sto lat temu pisał, że bardzo mu zależy aby wreszcie nauczono się dostrzegać to, co kryją w sobie jego obrazy (bo to właśnie dokładnie i wyłącznie go interesuje – kwestia formy zawsze odgrywała dla niego rolę podrzędną), a nie poprzestawano tylko na kontestacji, że maluje trójkąty czy koła. Czy panu zależy, żeby trafić ze swoim przesłaniem do widza ?

Marcin Jasik: Jak wspomniałem powód jest kluczowy i na pewno zależy mi na tym, żeby odbiorca mógł coś wynieść i wziąć dla siebie patrząc na moje obrazy, bo w gruncie rzeczy maluję właśnie dla niego. Zdaję sobie sprawę, że ja, jako Marcin Jasik, świata w ogóle nie obchodzę a to, że boli mnie ząb nigdy nie powinno być powodem dla którego namaluję obraz. To nie jest przestrzeń na mój numer PESEL, prywatne żale czy radości. To powinno być o “żalu” czy “radości”, ale jako idei tych emocji, która dotyczy trzydziestoletniego pana z Krakowa, jak i siedemnastolatkę z Nowego Jorku. Tu w ogóle nie chodzi o mnie. Myślę o malowaniu jako o skrajnym “byciu” i “nie byciu”.

Mnogość odbiorców powoduje, mnogość sposobów odbierania obrazu. Jeden odbierze to czysto wrażeniowo a drugi zacznie analizować znaki w poszukiwaniu treści. Zresztą to zawsze wrażenie jest pierwsze a dopiero potem dochodzi ta część myślenia. Trzeciemu spodoba się landschaft na warszawskiej starówce. Zaczynam akceptować to, że malując dla grupy odbiorców “x” oddalam się od grupy odbiorców “z” mimo, że chciałbym malować dla grupy “xz”, ale jak już wspomniałem nie sądzę, żeby było to możliwe. Oprócz pytania “o czym”, “po co” jest ten obraz, również zadaję sobie pytanie “dla kogo” maluję?

Marcin Jasik, malarstwo.

Dla osób o podobnej wrażliwości…

Marcin Jasik: Stwierdzenia “świetna kompozycja”, “bardzo mi się podoba”, “działa” są dla mnie dość “bolesne” i rozumiem Kandinsky’ego, bo też bym chciał, żeby odbiorcy wychwytywali treść. Sądzę, że to wynika (także) z mojej próżności, a poza tym tak działa ludzki umysł, tzn. chciałby, żeby energia “wydana” zwróciła się z nawiązką. Dotyczy to w zasadzie każdej czynności, tzn. kiedy wydam posiłek na słowo “dobry!” nie robi mi się tak miło, jak wtedy kiedy konsument zacznie dopytywać o przyprawy, składniki a na końcu poprosi o przepis.

Paradoksalnie to właśnie z tego zderzenia powstaje energia do malowania, tzn. z tego zwątpienia/wiary. Może jednak mi się uda, jeżeli doprecyzuję formę, która pozwoli wybrzmieć treści, która będzie ważna i zrozumiała dla innych. Poza tym jak już mówiłem, być może ten powód jest dla mnie konieczny i bez niego nie jestem w stanie myśleć o obrazie a może już jest niepotrzebny odbiorcy, któremu wystarczy wrażeniowe przeżycie.

W zasadzie sam skazuję się na pewnego rodzaju niepowodzenie, a to dlatego, że uważam i traktuję obraz jako pewnego rodzaju wskazówkę, zasugerowanie problemu a nie ostateczne rozstrzygnięcie go. Sam się zastanawiam do jakiego stopnia malarstwo powinno być konkretne i precyzyjne. Poza tym czuję, że w moim wypadku malowanie językiem abstrakcji wynika z moich “wad” tzn. potrzeby (nie umiejętności?) nie nazywania rzeczy w sposób jednoznaczny – mogę jednocześnie “być” i “nie być”, tzn. być nagim/bezbronnym a z drugiej strony ukrytym/bezpiecznym. Do nieporozumień między ludźmi dochodzi również w znacznie konkretniejszej (bardziej precyzyjnej) formie przekazu, np. werbalnej, a język abstrakcji jest z założenia mniej czytelny. W takich sytuacjach przypomina mi się zadanie prof. Rajmunda Ziemskiego, o którym opowiadał mi prof. Wojciech Cieśniewski: namaluj śmierdzącego psa. Nie sądzę, żeby można było namalować taki obraz, żeby każdy dostrzegł w nim śmierdzącego psa i tak jednoznaczny jak zdanie “śmierdzący pies”, podobnie jak jednym zdaniem nie można opisać żadnego obrazu (trzystustronicowa książka też nie podoła). Tutaj oczywiście sam zadaję sobie pytanie, czy malarstwo powinno być jasne/banalne/oczywiste w odbiorze?

A czym dla Pana jest malarstwo?

Marcin Jasik: Kilka lat temu faktycznie miałem obsesję, żeby dookreślić to czym dla mnie jest malarstwo – to miało naturalny związek ze studiami oraz kontaktem z grupą ludzi, która zadawała sobie dokładnie to samo pytanie. Jak już znajdowałem odpowiedź to w zasadzie po pół roku traciła na ważności i nie mogłem się z nią utożsamiać. Każda definicja prowadzi do wytworzenia małej i dość ciasnej przestrzeni w której, być może dla wygody, należało by być. Definicje ograniczają i prowadzą do katastrofy, bo jeżeli uznam, że moja idea malarstwa to “piękno”, to co się stanie kiedy namaluje “brzydotę”? Zamaluję “brzydotę” bo dla mnie malarstwo to “piękno”. Nie stawiam tez i uciekam od ram.

Czy malarstwo abstrakcyjne może mieć taką samą siłę rażenia jak malarstwo przedstawiające? Zdaniem Kandinsky’ego punkt mówi czasem więcej niż postać ludzka. Linia pionowa w połączeniu z poziomą zyskuje wydźwięk nieomalże dramatyczny. Zetknięcie koła z kątem ostrym trójkąta daje nie mniejszy efekt niż zbliżenie palca Boga do palca Adama na fresku Michała Anioła. Czy trochę nie przesadził?

Marcin Jasik: Postrzeganie (wrażeniowe) obrazu to sprawa bardzo indywidualna i czysto psychologiczna. Rozumiem przez to, że dla kogoś słowa Wassily’ego Kandinsky’ego mogą być czystą abstrakcją, a część się z nim zgodzi i uzna podobnie.

Pana prace na ogół są gigantyczne…

Marcin Jasik: Obraz jest przedmiotem, który można wziąć do ręki, obrócić, przestawiać z jednego kąta w drugi. Wobec tego nie różni się niczym (w swojej przedmiotowości) od np. zegara ściennego czy kalendarza. Myślę, że większy format sprawia, że obraz staję się mniej “użytkowy”. Poza tym co naturalne inaczej działa na odbiorcę i np. bardziej oszczędne środki języka malarskiego dzięki odpowiedniej eskalacji mają inną siłę.

Co ważne, wielkość blejtramu zmusza mnie do innego myślenia o obrazie i do innej pracy z nim, także traktuję to jako zupełnie naturalną drogę moich poszukiwań i rozwoju. Od jakiegoś czasu myślę o pracy z mniejszymi formatami, sam się postawię w mniej komfortowej sytuacji, pewnych “nawyków” nie będę w stanie przenieść na mniejsze blejtramy.

Dyplom uzyskał pan z malarstwa, specjalizację wybrał Pan z rzeźby. Na ile zgłębianie tajników trójwymiarowości formy wzbogaciło Pana język malarski?

Marcin Jasik: Wybór specjalizacji jest dość zagmatwany. Dla mnie malarstwo było na pierwszym miejscu łącznie z czasem, który na nie potrzebowałem. Tak na prawdę namalowałem dwa, może trzy obrazy dzięki rzeźbom. Mam na myśli te które sam stworzyłem. Myśląc o rzeźbach w kategorii “przedmiotu w przestrzeni”, czyli w zasadzie wszystkiego co mnie otacza, to stanowią one dla mnie nieustające odniesienie.

Na niektóre prace dodatkowo nakłada pan kawałki płótna…

Marcin Jasik: Tylko na jednej. Zasłoniłem fragment obrazu, który mi się nie podobał i tak już zostało. Nie przepadam za tą pracą, ale podobnie jak nałożona tkania – także została. Nie często eksperymentuję z “materią”, ale w kilku pracach wykorzystałem folię, sznurek i kartki z zeszytu. Jest to jakaś forma zabawy i sprawdzania “co się stanie jeśli…” i malując cykl obrazów o układzie psychologicznym – napięcie/ulga, na jednym z nich użyłem właśnie foli strecht’owej, którą napiąłem przez całą długość blejtramu…

W Pana kompozycjach, także i w tych o oszczędnej stylistyce konsekwentnie pojawiają się te same symbole, sporo w nich czerni i niezależnie też w jakim okresie powstały pojawia się metafizyczny czerwony akcent. Nadzieja, że jednak to wszystko ma jakiś sens?

Marcin Jasik: Czerń traktuję nie do końca jako barwę. Zresztą dla mnie to pewnie prywatna korespondencja z przeszłością i to w jakim domu zostałem wychowany i co mi zostało “wpojone” przez tatę, który skończył ASP a jego obrazy to romans z koloryzmem. A zatem przez kilkanaście lat myślałem o obrazie jako zestawianiu barw. Czerń traktuję jako coś bardzo surowego, niemalarskiego, bardziej graficznego. Czerń traktuję jako mój prywatny regres i uproszczenie – pozbywanie walorów i słów malarstwa.

Natomiast czerwona “przestrzeń” pojawiła się po raz pierwszych na późnych pracach dyplomowych (2019). Wtedy traktowałem ją jako uproszczoną, symbolicznie “żywą” formę, występującą pomiędzy dwoma skrajnościami – a może raczej zrodzoną z przeciwieństw. W tamtym czasie nie byłem w stanie jej nazwać, bo powstawała bardzo naturalnie i dość intuicyjnie. Ta niewiedza jest powodem, dla którego szukam innych form i treści, więc faktycznie ten symbol pojawia się także w moich późniejszych obrazach. Roboczo nazywam ją “wartością” lub “celem” ale nie sądzę, żeby chodziło o nadzieje, bo nadzieja jest bierna.

Marcin Jasik, malarstwo

Tworzy Pan cyklami, jeden nosi tytuł: „Dementiapraecox” (otępienie wczesne). Czy szczególnie interesuje pana ludzki mózg, nadal pod wieloma względami nieprzewidywalny?

Marcin Jasik: Dementiapraecox (2017) – to w zasadzie trzy, albo cztery obrazy. Z czasem zacząłem nazywać tak wszystkie prace z tego cyklu, dla uproszczenia.

Niechętnie wracam do tego okresu, ale nie mogę go pomijać, bo był dla mnie kluczowy. Dementiapraecox to bezpośrednie odniesienie do zdjęć szpitala psychiatrycznego, przedstawiające ściany “cel” pacjentów. To było tylko poszukiwanie i próba dookreślenia bardziej złożonego problemu – “śmierci poety”, więc w zasadzie cały ten cykl powinien się tak nazywać. Punktem wyjściowym byłem ja sam, tzn. bardzo mocne zwątpienie w moją postawę (moralną) jako człowieka i zderzenie z drugim tomem Edwarda Stachury “Wszystko jest poezja”. Myślę, że chciałem odpowiedzieć na pytania: kim jest poeta (w ujęciu moralności, postawy) a skoro już jest, to kiedy umiera (nie miałem na myśli śmierci fizycznej, tylko właśnie raczej otępienie, bierność). To dość nietrzeźwy okres i prawdę mówiąc niewiele z niego pamiętam i teraz ciężko jest mi zrozumieć logikę powstawania tych prac. Istotniejsze jest to, że z dość dużym bólem, ale jednak rozstałem się z poprzednim myśleniem o obrazie. Po prostu namalowałem obrazy, które nie były “moje”.

Edward Stachura – postać tragiczna, wiecznie w drodze, dosłownie i w przenośni. Pisał, że wszystko jest poezją a poetą staje się człowiek tworzący po prostu coś pięknego. Tamten okres został zamknięty, ale jednak nie zrezygnował Pan z refleksyjnego podejścia do spraw egzystencjalnych… Czy pojawiające się litery: A, B, C w Pana obrazach dyplomowych – „W poszukiwaniu niewiadomej” (2019) są dowodem, śladem obecności człowieka w tym otaczającym nas chaosie ? Czy metafizycznym przesłaniem?

Marcin Jasik: Te A, B i C są faktycznie potrzebą usystematyzowania. W zasadzie wzięły się ze zbiorów matematycznych, czy po prostu zbiorów, które mieszczą inne zasoby/dane/treści. I tak zbiór A jest różny od zbioru B. Natomiast zbiór C jest zbiorem (połączeniem) A i B. W odniesieniu do “Poszukiwania niewiadomej” to właśnie punkt C nią jest, tzn. pewną formą integracji czy harmonii powstałej z zaakceptowania tego, że różnice/inności są zupełnie normalne/naturalne i w gruncie rzeczy potrzebne.

Co pana najbardziej inspiruje ? Który z mistrzów jest dla pana wzorem?

Marcin Jasik: Inspiracje – to cała masa zbieżności i w zasadzie każdej rzeczy, którą widzę, słyszę czy czuję. Najmniej inspirują mnie obrazy i rzeczy już przetworzone przez człowieka (im dalej to przetworzenie sięga moich własnych przetworzeń, tym silniej oddziałuje, tzn. literatura, film, muzyka).To coś jak naczynia połączone. Niesprawiedliwością było by dla mnie pominąć choć jedną rzecz, dlatego będę mówił ogólnikowo. Teraz np. inspiruje mnie grzejnik olejowy, który nabyłem (w zasadzie dwa). Myślę o jego konstrukcji, o tym, że olej się nagrzewa zaczyna wypełniać i krążyć właśnie w tym układzie zamkniętym i że dokładnie do takiego samego zjawiska dochodzi w powietrzu. Zainspirował mnie Pan w autobusie, który z kimś się kłócił przez telefon i powiedział: “jak mówię głośno, to znaczy, że mówię prawdę”. Patrzę na grzejnik i uważam, że jest bardzo prawdziwy a nie wydaje dźwięków. I nie wiem kto ma racje. To wszystko w kontekście ostatnich obrazów, tzn. czy one w ogóle są prawdziwe. W tej chwili interpretuję fresk Giotta i nie sądzę, żeby on był dla mnie samoistną inspiracją, ale właśnie jednym z elementów, jedną ze składowych większej całości. I stawiam tu znak równości pomiędzy grzejnikiem-Panem z autobusu-Giottem. Myślę, że dochodzi u mnie do sprzężenia dość niejasnych połączeń, które często się wykluczają, ale po odpowiedniej selekcji tworzą w gruncie rzeczy sensowny efekt, tzn. wzajemnie ze sobą korespondują a żadne z nich nie występuje samodzielnie, dzięki czemu mam bardziej złożony ogląd konkretnego zjawiska. To tylko przykład, bo na co dzień w zasadzie nie myślę i nie zastanawiam się co mnie inspiruje. To jest, się dzieje i pomaga patrzeć na wszystko swoimi różnicami, notorycznie obracać, zamieniać, wkładać, zdejmować.

Być może niedługo sztuczna inteligencja wyręczy również artystów. W 2018 roku „Portret Edmunda Belamy”, jako pierwszy stworzony prze AI, osiągnął na aukcji w prestiżowym domu aukcyjnym Christie’s w Nowym Jorku ponad 400.000 dolarów. Na razie prace powstają dzięki algorytmom stworzonym przez człowieka, ale jeśli AI zapanuje nad nami i będzie możliwe przełożenie na język malarski naszych uczuć, emocji, to w pana przypadku co by się pojawiło na abstrakcyjnym płótnie? Jakie kolory by przeważały?

Marcin Jasik: Sztuczna inteligencja mnie przeraża. Moi rodzice mają takie ustrojstwo a nazywa się ono “portal”. Taki komputerek, który reaguje na polecenia głosowe – włącza muzykę, sprawdzi pogodę itp. Reaguje na zwrot “hey portal!” Jestem wyjątkowo sceptyczny i czuję się niezręcznie na samą myśl dialogu, ale jakiś czas temu zagaiłem: “hey portal!”. Ekran się rozjaśnił, przywitał mnie, a ja wydałem z siebie “oooh”, które zostało zinterpretowane jako “off”.

Myślę, że wtedy powstał by piękny obraz! O kapitalnej kompozycji, świetnych barwach, oczywiście z dominantą czerni i wieloma A, B i C.

Zupełnie poważnie, myślę, że sztuczna inteligencja jest odporna na komary, zatem odpada pewnego rodzaju przypadkowość związana z tym denerwującym brzęczeniem i rzuceniem np. pędzlem, który przypadkowo zostawi przypadkową plamę.

Nie tylko w czasach zarazy trudno być artystą tworzącym w zgodzie z samym sobą. Nie poddającym się modom i oczekiwaniom mniej wyrobionych odbiorców, do których z pewnością nie należą miłośnicy abstrakcji…

Marcin Jasik: Nie sądzę, żebym mógł myśleć w kategoriach mody, czy popularności takiej czy innej formy. Sądzę, że od tego należy odchodzić a nie się zbliżać. W ogóle nie należy się zbliżać, bo łatwo popaść w manierę. Pod koniec II roku, miałem wystawę z powodu wyróżnienia z malarstwa i sprzedałem cztery albo pięć obrazów. Nie przypominam sobie, żeby mi coś zajęło tyle wysiłku jak to, że tak malować już nie chcę…

Rozmawiała Kama Zboralska


Marcin Jasik urodził się w Warszawie w 1990 roku. Artysta zajmuje się malarstwem, fotografią i rzeźbą. Marcin Jasik jest Absolwent Wydziału Malarstwa w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Dyplom obronił w pracowni malarstwa prof. Wojciecha Cieśniewskiego oraz z rzeźby w pracowni rzeźby prof. Jakuba Łęckiego (2019).

Marcin Jasik w malarstwie koncentruje się na „pracy z obrazem”, pozyskanym i przetworzonym z rzeczywistości, czy po prostu wyobraźni, emocji, własnych doznań czy stanów psychicznych. W swojej twórczości artysta skupią się na swobodnej ekspresji i spontanicznym zapisie podświadomości. Marcin Jasik jest autorem kilku wystaw zbiorowych i indywidualnych.

Agencja Informacyjna, Rozmowy o kulturze, /DEC/ 5.09.2021