Araby zapłakane deszczem

Pochmurny poranek. Wilgoć wisi w powietrzu. Srebrny mikrobus marki zapożyczonej od imienia narzeczonej Edmunda Dantesa alias hrabiego Monte Christo parkuje obok kolumnady gmachu Ministerstwa Rolnictwa. Konie mechaniczne mają dostarczyć grono dziennikarzy na konferencję ministra Jana Krzysztofa Ardanowskiego. Zorganizowaną w najsławniejszej stadninie kraju, a może i świata? Słowem – kierunek Janów Podlaski.

Zanim wyruszymy trzeba poddać się obrzędom obowiązującym podczas pandemii koronawirusa. Pojemnik z płynem odkażającym nie chce się otworzyć. Złośliwość rzeczy martwych, jak usprawiedliwiał własną niemoc pewien sędziwy Żyd w noc poślubną. Na szczęście drugi flakon okazuje się mniej oporny, toteż dłonie pasażerów już po chwili są zdezynfekowane. Teraz trzeba nałożyć gumowe rękawiczki. Niełatwe to, lecz się udaje. Jeszcze tylko maseczka zakrywająca usta oraz nos i w drogę.

Palce lizać!

Kiedy po kilkudziesięciu minutach jazdy, urozmaiconej niejednym automobilowym zatorem, mijamy wreszcie rogatki Warszawy wita nad mgła. Gęstniejąca chyba z każdym kilometrem. Wkrótce krople z rozmaitą intensywnością wygrywają staccato na szyber dachu, a wycieraczki miarowo zgarniają wodę z przedniej szyby wehikułu. Pasażerowie drzemią tudzież zagłębiają się w wielorakiej ofercie swych iphonów. Mokra i śliska nawierzchnia wydłuża podróż. Udaje się jednak zdążyć na godzinę 10, o której zaplanowano briefing prasowy. Jest nawet jeszcze czas, aby napić się kawy – serwowanej na trzy sposoby – względnie herbaty, przegryzając ciasteczkami inkrustowanymi ćwiartkami prażonych jabłek. Palce lizać, chciałoby się rzec gdyby nie epidemia…

Konferencja początkowo miała się odbyć pod chmurką, tuż obok padoku dla arabów. Aura wymusiła zmianę lokalizacji. Las kamer i mikrofonów, zarówno mediów prorządowych, jak i opozycyjnych, dumnie stał w holu hali. Po chwili pojawił się zarośnięty jegomość w skórzanych kapeluszu, kamizelce nałożonej na flanelową koszulę i dżinsowych spodnich, których nogawki nikły w butach z cholewami. Traper, tramp czy kto? Dopiero na drugi rzut rozpoznałem w nim ministra Jana Krzysztofa Ardanowskiego. Będziesz pan bogaty – przywołuje mi ktoś stary przesąd, dotyczący sytuacji, kiedy się kogoś nie rozpozna. Nie mam nic przeciwko temu, by zabobon się sprawdził.

Otoczony wianuszkiem przedstawicieli czwartej władzy – przymusowo odzianych w seledynowo-odblaskowe wdzianka z napisem Visitor, ornamentowane janowskim godłem – minister tłumaczył się ze swego, równie niekonwencjonalnego, ubioru. Jak przystało na dobrego rolnika, wszak tutejsza stadnina należy do skarbu państwa, podobno doglądał gospodarstwa. Jaki jest jego stan? Na to pytanie odpowiedział wyczerpująco już na siedząco. Częstokroć wspierając się tyleż sugestywnymi, co przekonywującymi cytatami.

PO-plony

“Sprawa stadniny koni w Janowie Podlaskim odżywa, gdy zaostrza się walka polityczna” – akcentował, zapewniając, iż stan zwierząt – nie tylko koni, także krów, kwaterujących w Janowie Podlaskim – jest dobry.

Dementował doniesienia mediów, jakoby dopiero po dymisji prezesa janowskiej stadniny Marka Treli (r. 2015), nastąpił jej upadek. “Sprawa jest wykorzystywana politycznie, widać to szczególnie teraz przed wyborami prezydenckimi” – podkreślał przywołując rezultaty kontroli przeprowadzonej ostatnio przez ekspertów z Państwowego Instytutu Weterynarii w Puławach oraz Instytutu Zootechniki w Krakowie, którzy uznali, iż: “nie ma tu złych warunków utrzymania zwierząt, nie ma sytuacji takiej, że jest upadek, tragedia bydła czy też koni (…) W strukturze tego stada znajdują się konie zarówno w bardzo dobrej kondycji i są również zwierzęta starsze, doczekujące swych dni. Te istotnie wyglądają źle. (…), lecz robienie z tego uogólnienia, jak tu się źle dzieje, jest wielkim łajdactwem” – nie krył oburzenia Ardanowski

Przypomniał również zeszłoroczny raport kontroli NIK-u.  “Nie ma w nim słowa nieprawidłowości w zakresie opieki nad zwierzętami w Janowie Podlaskim, ani w zakresie sprawowania nad nią nadzoru właścicielskiego przez Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa!”. Cytował listy protestacyjne miejscowych działaczy Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych oraz Zarządu Głównego Związku Zawodowego Pracowników Rolnictwa, stanowczo sprzeciwiających się hałaśliwie kolportowanym informacjom – plonu wiosennej wizyty w stadninie posłanek PO Doroty Niedzieli i Joanny Kluzik-Rostkowskiej – twierdzących, że stadninowy inwentarz jest skrajnie zaniedbany.

Tak olbrzymie gospodarstwo rolne – powierzchnia 1,7 tys. ha – przed rokiem 2015 także miało kłopoty – mówił minister – wskazując na raport Centralnego Biura Antykorupcyjnego, rezultaty kontroli NIK-u z 2016 r, a zwłaszcza wnioski z niejawnego dotychczas (dopiero teraz udostępnionego in extenso na str. in. Min Rol.) audytu firmy BDO (lipiec ’16). Zwracano tam m.in. uwagę na brak ewidencji i procedur dotyczących oddawania i przyjmowania koni w dzierżawę.

„Tu są stare budynki, nie było inwestycji od wielu lat. Ostatni źle wykonany cielętnik w 2013 r., jest bez odpływu. Tu są dachy do naprawy, istnieje konieczność przebudowy jednej z obór” – wyjaśnił Ardanowski przyznając zarazem, iż prezesi, którzy zarządzali stadniną w Janowie Podlaskim po r. 2015 popełniali błędy, zaś stadnina nie była należycie nadzorowana.

Podkowy Klio

Wieści o katastrofalnym stanie hodowli koni janowskich pojawiły się również w mediach zagranicznych, co utrudni sprzedaż arabów i zapewne obniży ich ceny. „Ufam, iż ta zorganizowana akcja psucia wizerunku hodowli koni arabskich w Polsce i opowiadania kłamliwych rzeczy o stadninie w Janowie dobiega końca” – konkludował Ardanowski, który następnie wraz z lokalnym wójtem Leszkiem Chwedczukiem uczestniczył w uroczystym nadaniu imion źrebakom urodzonym niedawno w Janowie. Chętnie pozowały – razem ze swymi matkami – do obiektywów, potwierdzając obiegowe powiedzenie, że konie arabskie to urodzone modelki.

Pokaz może nie tyle mody, ile gracji i subordynacji, miał miejsce niebawem, gdy podziwialiśmy niebagatelne umiejętności siwego ogiera Barbarossa pod młodą amazonką. Oboje w beduińskich kreacjach, wspierani przez hoże czirliderki, przy tonach dynamicznej muzyki pokazali klasę, co się zowie.

Następnie minister przeciął wstęgę otwierając podwoje właśnie utworzonej lokalnej izbie pamięci – świetny pomysł! – i tyle go było. Kierowany przezeń resort nie ogranicza się przecież wyłącznie do hippiki…

Po placówce prezentującej przeszło 200-letnie dzieje stadniny w Janowie Podlaskim, mówiąc nawiasem założonej z inicjatywy cara Aleksandra I, oprowadzała kustosz Alina Sobieszak (znana w branży jako Alina z Fejsbuka). Czegóż tam nie ma: fotografie, puchary, kotyliony, medale, dyplomy, siodła, obrazy… Ciekawe, że wydatnie zasłużył się stadninie Iwan Paskiewicz, kat Powstania Listopadowego. Z wierzchowcami z Janowa miał również do czynienia generał George Patton. Klio odcisnęła tu wyraźny ślad podkowy…

Kolejny punkt programu stanowiła wizyta w stajni. Z racji dżdżystego dnia jej lokatorzy nie wyszli na podmokłe pastwisko. Aby zobaczyć cenne rumaki należało założyć odzież ochronną – pod postacią nieskazitelnie białego fartucha zapinanego na zatrzaski. W półmroku wypełniającym korytarz goście przykuwali, zatem wzrok mieszkańców boksów. Parskały, rżały, wierzgały, spoglądając na dziwnych przybyszów z niejakim zdumieniem. Celował w tym szczególnie derbista Severus.

Wizytę w Janowie wieńczył obiad. Można było język połknąć! Poczułem się niczym Stanisław Cat-Mackiewicz, którego wzorem wcinałem dwie zupy – pomidorową z makaronem oraz żurek z jajkiem – jednocześnie z dwu talerzy, dwiema łyżkami, oburącz! A potem, nie zważając na kalorie, równie łapczywie pasłem brzuch pierogami – z sarniną i ruskimi przede wszystkim – wspomagając się kapuścianą surówką i kompotem. Nie dziwota, iż droga powrotna upłynęła mi w nastroju sytej błogości. Którego i janowskiej stadninie życzę.

Agencja Informacyjna

 

Tomasz Zbigniew ZapertAgencja Informacyjna Opinie, 10.06.2020