Wszyscy jesteśmy mizofonami

Zabawne, że będąc już trzeci rok studentką uczelni muzycznej, za największy przywilej i luksus uważam nie dobrą muzykę, wykonaną na najwyższym poziomie, ale ciszę.

Doświadczam jej za mało, w końcu moja codzienność to słuchanie. Słuchanie coraz uważniejsze, coraz staranniejsze. Słuchanie nie tyle siebie, co przedmiotów tej muzyki, wszystkich tych niewidzialnych bestii, które przecież nie mówią jednym głosem, a brzmią w spójnej harmonii, choć najpierw proszą się o poskromienie (jakby kiedyś ktoś z was zastanawiał co się robi na kierunku muzycznym to właśnie to – ciągłe poskramianie i ujarzmianie bestii, demonów sztuki, jak zwał tak zwał).

Niezależnie od tego czym się paramy na co dzień, faktem jest, że nasza praca jest pryzmatem, przez który patrzymy na świat. Jeśli porównać nas do instrumentów muzycznych, można napisać, że ten pryzmat ma wpływ na to w jakim stroju brzmi nasza wrażliwość. Odczuwamy tak wiele, a tak różnie! I tak ci, co studiują malarstwo, są wyczuleni na estetykę spotykanych rzeczy, mogą szukać podobieństw w ludzkich twarzach i fascynować się zmarszczkami, z których każda zdaje się być deltą jakiegoś cierpienia. A językoznawcy? Biorą każde słowo – ważą je i czynią oględziny, które ujawniają całą jego naturę i historię. Ścisły umysł? Czy nie szuka w kolejach losu zapisanego wzoru, który mógłby wyjaśnić wszystkie te szczęśliwe zbiegi okoliczności czy dramatyczne zwroty akcji? Pisząc ten tekst nie mam jednak na celu przedstawiać coraz to innego pojmowania życia. Chcę sprowadzić nas wszystkich do jednego świata, po którym wszyscy się poruszamy i który ma na nas ogromny wpływ. Świata dźwięków.

Jeden dzień przynosi dużo za dużo bodźców już od samego początku. Poranek, kiedy biegnę na uczelnię, przypomina wieloczęściową, współczesną kompozycję. Utwór otwiera mężczyzna zachodzący mi drogę i pytający o ogień, a następnie klnący siarczyście, kiedy nie otrzymuje tego, o co tak usilnie się stara. Zaraz po nim pierwsze skrzypce gra kobieta zapamiętale jedząca jabłko. Z tego jabłka zrobiła się niezła fermata, a wystarczyłoby zamknąć usta podczas jedzenia. Całość dotychczasowej melodyki przykrywa jedna wielka kulminacja karetki, której jazgot omal nie pozbawia mnie zmysłu słuchu, a bądź co bądź przydałoby się takowy posiadać, kiedy właśnie za kwadrans zaczyna się zajęcia z instrumentu. Zaraz za solem karetki następuje kadencja, która daje mi poczucie nierozwiązanej myśli – to cadillac, który skacze od beatów puszczanych przez kierowcę. Docieram do gmachu alma mater. Na pewno zacznę od zagrania czegoś cichszego od własnego oddechu. Łapię się za głowę. Moja uwaga przypomina niezwalniający tempa rozkręcony bączek. Jestem rozdrażniona, a przede wszystkim zagubiona.

Rozmowy, których nie mamy ochoty słuchać, słowa, na które nie chcemy odpowiadać czy wszystkie odgłosy tętniącego życia miasta to coś przed czym nie uciekniemy. Nieważne jak bardzo starannie prowadzisz w głowie swój własny, niepowtarzalny temat fugi, frazy, według których stawiasz każdy kolejny krok. Zawsze będzie ci towarzyszył jakiś niepożądany kontrapunkt. Na nic stopery, słuchawki ze składanką z zajęć jogi czy 1001 odgłosów deszczu. Cisza jest nie do osiągnięcia.

Wszyscy jesteśmy mizofonami. Wszyscy nosimy w sobie nienawiść do pewnych dźwięków, a zwłaszcza tych zalewających nas z każdej strony.

Nie tylko do przełykania, gryzienia, pochrząkiwania czy trąbienia samochodów albo chrobotu miejskiej komunikacji. Pewne Herce są dla nas przekroczeniem dopuszczalnej normy. Pewne Herce godzą w ciało, ale duża część to te, które pozbawiają nas prawidłowego odbioru tego, co w muzyce najwartościowsze. Pozbawiają nas wzruszeń i włosów jeżących się na rękach. Ściskam rękę Lutosławskiemu, który zauważył, że człowiek został pozbawiony prawa do ciszy. Nadwrażliwość słuchowa nie jest jakimś wymysłem, chorobą nielicznych. Nie jest to jedynie cecha wspólna muzyków, kompozytorów. Jest to wyróżnik wszystkich ludzi. Jesteśmy bezbronni w tej ułomności, nie mając możliwości odciąć uszom dostępu do odbieranych wrażeń słuchowych. Trudno nam dziś mierzyć się z milczeniem, ciszą, kiedy przebywając w miejscach największego zgromadzenia ludzi, jak na przykład galeria handlowa, serwowana nam jest istna kakofonia, od – do znudzenia puszczanych wiązanek radiowych – po hałaśliwe, agresywne nuty. Pseudomuzyka, która jedynie napędza konsumpcyjne accelerando i najważniejsze – pozbawia nas w mgnieniu oka wszystkich życiowych sił, które fajnie by było zachować, zwłaszcza jeśli ma się w planach wieczorny wypad do filharmonii lub chwile z dobrą książką.

Chodzi też nade wszystko o wrażliwość.

Pomimo tego, że jesteśmy różni i nie wszyscy chodzimy na koncerty, a skrót NOSPR* przywodzi nam na myśl jedynie jakiś nowy oddział szpitalny, dlaczego mamy „zgodzić się dobrowolnie na stępienie własnej wrażliwości i tym samym zabić w sobie zdolność reagowania na muzykę prawdziwą?”. Dlaczego mamy zgodzić się na to, by odbierano nam prawo do ciszy?

* – NOSPR – Narodowa Orkiestra Symponiczna Polskiego Radia

 

 

Aleksandra Gawrońska – ostrołęczanka, studentka Akademii Muzycznej w Katowicach, poetka. Przejawia zamiłowanie do rzeczy ekstremalnych, ale bez problemu odnajduje się we wszelkich formach ciszy.

 

Agencja Informacyjna, Opinie, 04.01.2018